wtorek, 29 stycznia 2013

Bo(c)haterka cz. 2: Co prawda liczy się wnętrze, ale przecież w TYM sweterku to ja się nie pokażę! czyli o wyglądzie słów kilka.

Oczy są zwierciadłem duszy, a przynajmniej tak się mawia...
W wypadku Mary-Sue jednak, okazuje się, że wcale niekoniecznie to narząd wzroku świadczy o uporze, dobroci czy zamiłowaniu do piękna naszej bohaterki. Przecież równie dobrze właściwy obraz w wyobraźni tworzą błyszczące loki w kolorze dowolnym, perlisty śmiech, białe zęby czy buty od Armaniego :)

W większości przypadków wykreowana postać pierwszoplanowa jest wyidealizowanym obrazem autorki (lub autora, bo Garego Stu ta ogólna zasada także się tyczy), łączy w sobie wszystkie te cechy wyglądu zewnętrznego, które piszący pragnąłby posiadać. Uświadomiwszy sobie fakt, że niezależnie jaki charakter nadamy bohaterce, może ona wyglądać jak tylko nam się zamarzy, pozostaje tylko wyobrazić sobie mniej - więcej twarz wybranki losu i przystąpić do niezwykle przydatnego opisu na brudno, coby w przyszłości uniknąć nagłych i krępujących zmian koloru włosów czy oczu (o stronie praktycznej opisów za moment).

Prawdziwe schody mogą zacząć się już przy ubiorze. Po pierwsze, jeżeli rzucamy wytwór naszej wyobraźni w jakąś konkretną epokę (na przykład wiktoriańską) warto, a nawet trzeba pokusić się o mały research i co najmniej pooglądać obrazki w googlu, aby nie popełnić jakiejś katastrofalnej gafy. Ważne jest także dopasowanie ciuszków do typu Mary o jakim piszemy, wszak nieszczęsne emo nie powinno biegać w białych kozaczkach, a dziecko sukcesu nie zniżyłoby się do włożenia na siebie (choćby i najpiękniejszej) spódniczki z lumpeksu.

Kiedy mamy już ogólny zarys wyglądu naszej dziewoi, która niebawem ma spotkać przeznaczenie, powstaje pytanie, które początkującym autorom zaangażowanym potrafi spędzić sen z powiek... Gdy już usiądziemy przed czystą kartką papieru z długopisem w ręce zastanawia nas już tylko jedno:
jak to opisać?

Prawdę mówiąc nie wierzę w gotowe przepisy na dobry styl. Niestety! Los prawdziwego pisarza jest okrutny, a jego nerwy wiecznie targane porywami weny, bez której dzieła osoby, bądź co bądź, wprawnej w pisaniu, w gruncie rzeczy są bezbolesne, a jednak brakuje im tego czegoś, co historia powinna mieć by zapaść w pamięć czytelnika i naprawdę poruszyć jego serce. O tyle, o ile najwięcej zależy od pokładów własnych talentu (a każdy ma go przecież choć odrobinkę), są pewne zasady, których przestrzeganie zapewnia przynajmniej przyzwoity i nierażący poziom wychodzących spod naszej ręki tfforów.
Jeżeli z założenia nasze opowiadanie nie jest lirycznym poematem należy przede wszystkim zapomnieć o ckliwych i homeryckich porównaniach typu: Jej włosy, złociste jak łany pszenicy, falowały muskane delikatnymi powiewami zefiru, a kiedy tak lekko, niczym motyl unoszący się nad łąką zdobną w tysiące różnobarwnych wonnych kwiatów, biegła niemalże nie dotykając drobnymi stópkami ziemi, dumnie powiewały za nią niczym królewska chorągiew zwycięstwa. Oczywiście jeżeli taką konwencję wybraliśmy świadomie, droga do obszernego dzieła o walorach przede wszystkim estetycznych jest otwarta, byleby pamiętać o uporczywym rozwlekaniu wszystkiego co możliwe :)
Niezwykle istotną rzeczą jest opanowanie chęci uporczywego podkreślania cechy, która nam wydaje się najatrakcyjniejsza. Czytelnik, który co chwila natyka się na błękitne oczy wyrażające naiwną wiarę w dobroć ludzką, w pewnej chwili podświadomie zaczyna się frustrować. Z doświadczenia wiem, że choćby nie wiem jak kłaść nacisk na taki a nie inny kształt nosa, czytający i tak wie swoje i wyobraża sobie bohaterkę, tak jak mu się podoba pomimo wszystkich delikatnych sugestii twórcy. Prawda jest taka, że to co najtrudniej zmienić czytelnikowi w podsuwanej mu wizji, to kolor włosów. I to nawet niezbyt przekonywająco opisany!

A teraz maleńki mind rape...
Jeśli bowiem "oprawa graficzna" nie gra dla was zbyt wielkiej roli, warto w ogóle ani słowem nie zdradzać jak widzimy fizyczną powłokę naszej Mary-Sue. Jest po temu pewien istotny powód. Czytelnik, któremu nie narzucimy własnej wizji, łatwiej utożsamia się z postacią i odbiera jej perypetie osobiście, a jeżeli dodatkowo potrafi dojrzeć w dzielnym tró loverze miłość swojego życia, jako autorzy jesteśmy w domu :)